Był to czas globalnego napięcia wytworzonego przez Stany Zjednoczone Ameryki i Związek Radziecki, znany w historii jak „Zimna wojna”. Komputery były wielkie, ciężkie i powolne. Muzycy The Legendary Pink Dots nagrywali się na kaseciakach w domu, ponieważ wynajęcie studia było zbyt drogie. Ten wczesny materiał był wyjątkowo surowy i psychodeliczny, nie był ani odrobinę popularny. Po trzydziestu latach Holendrzy wciąż nagrywają. Ich muzyka dostępna jest w internecie, na kompaktach, DVD, winylach, a nawet – w dalszym ciągu, na taśmach magnetofonowych. Ameryka i Rosja wciąż sprzeczają się, co jednak nie odstrasza Pink Dots od koncertowania na terytorium obydwu państw. Ludzie podłączają swoje iPody do samochodowych zestawów stereo, słuchają muzyki, tkwiąc w korkach.
Można ich kochać albo nienawidzić, ale nie można przejść obok ich muzyki obojętnie. Krytycy mogą ich nazywać bandą podstarzałych hipisów, nie mających nic wspólnego z rock’n'rollem. Być może mają rację. Mimo to niezwykłe teksty Edwarda Ka’Spela i unikalna muzyka Dotsów sprawiają, że od trzech dekad wciąż jest głośno o tej wyjątkowej ekipie artystów. The Legendary Pink Dots przybywają wolni od granic. Bez religii i bez eskapizmu. Przybywają dokładnie tacy, jacy są i liczą na taką samą publiczność.